Mk 6, 1-6
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy zaś nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd to u Niego? I co to za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony». I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.
Dano im szansę na bezpośredni kontakt, dano możliwość poznania, rozmowy…
Widziałem piękny film „Pętla” – wracający z zagranicy lekarz, śpieszy się na spotkanie z córką i gdy przejeżdża obok miejsca wypadku, staje, aby udzielić pomocy i wtedy niemal obok, jego córka ginie pod kołami kolejnego samochodu. Czas się cofa, lekarz dostaje szansę na uratowanie córki… nie udaje się… ale jest kolejna szansa, i kolejna, i kolejna… cofamy się coraz głębiej w przeszłość, odkrywamy coraz więcej kart i życie nabiera odcieni zupełnie innych, niż te z pierwszych scen.
Czasami los daje szansę, by się cofnąć, spojrzeć za siebie, zrobić krok w tył i może coś naprawić, przeprosić, uwierzyć…